Właśnie łapię "świeży", papierosowy oddech po odzyskaniu psa -uciekiniera.
Mieszkam na dużym osiedlu. O 2, 3-ej w nocy, czasem mam/miałam odwagę puścić Ozyryska luzem, bo zazwyczaj o tej porze nie ma już zagrożenia ataku ze strony innych psów, n.p. pitt bulli.
Bywały trudności z przywołaniem, ale zazwyczaj pilnował się swojej przyrodniej matki -Ady- był "na widoku" i przybiegał, (wcześniej, czy raczej później) na wołanie, ale nie tym razem!!!
Dzisiaj -SZOK !!!!!! - mimo, że jak zawsze miałam oczy "naokoło głowy" - wystrzelił jak indiańska strzała i tylem go widziała!!
Biegam, krzyczę, proszę, klnę... Z rozpaczy i bezsilności rozryczałam się jak dzika krowa. Wiem, że ma chipa, ale co z tego? Niedaleko ruchliwa ulica, koty, jeże i inne ciekawostki biologiczne!
Oszalała ciskam się, wrzeszcząc między blokami i wlokąc na smyczy cięższą od siebie Duśkę, której się spieszy tylko do żarcia!!!
I tu "chwała" pijakom plączącym się po nocy . Turlał się taki i słysząc moje rozpaczliwe wycie, na szczęście zapytał, czy to coś rude, warczące, to moje?
Ludzie!!! Nie ważne, że był mocno wstawiony. Miałam ochotę go wyściskać, ale poprzestałam na podziękowaniach!!!! Wskazał mi azymut!!!
Nie ważne, że obudziłam sporą część osiedla, że będą mnie kląć!!! Wreszcie wiedziałam gdzie szukać!!!
Pognałam we wskazanym kierunku i zobaczyłam "gadzinę", która z daleka nawet ucieszyła się na mój widok, "pomerdoliła" kitą, a potem złapała "niuch" i poleciała "kurcgalopkiem", z rozwianą grzywą - głucha na wszelkie wezwania.
Kiedy wściekła, spocona i zziajana, bliska zawału serca, wreszcie dopadłam koteczka przy obwąchiwaniu kamienia, miałam ochotę go "łudusić i łostawić" !!! Na szczęście dla wszystkich ograniczyłam się do wycałowania pyszczydła i "miłej obietnicy", że następnym razem- zabiję!!! No, przy okazji dostał niepedagogicznego klapsa w kosmate pupsko, bo mi nerwy puściły. Żebyście widzieli jak się biedaczek "przejął".

Moja Ś.P. babcia "piorąc" mi dupkę, zawsze powtarzała , że lepsze bite, niż zdechłe. Do tej pory uważałam, że dotyczy to niegrzecznych dzieci, ale psów chyba też, bo to moje dzieci zastępcze. Żeby było jasne- bicia nie popieram i nie pochwalam!!!! Ale niestety, czasem w nerwach każdemu jakiś klaps może się "wyrwać". Trzeba nad tym panować!
Właśnie z w/w względów czasem zazdroszczę tym, którzy mają posłuszne dzieci i psy, lub działki, gdzie mogą swoją "zwierzynę" puszczać swobodnie.
Tu chcę ostrzec opiekunów psich facetów, bo dziewczynki raczej nie polecą za zapachem "atrakcyjnej" suczki.
(Czasem myślę, że z dziećmi chyba łatwiej sobie poradzić.)
Za każdym razem, kiedy miałam jakiś problem z powrotem swojego pupilka przysięgałam, że to ostatni raz bez smyczy... do następnego razu. Ale teraz dłuuugo poczeka.
Dusia - bernenka taki "malutki" (ponad 50 kg.), osiedlowy odkurzacz nie jest puszczana od 2 lat kiedy, też w nocy, "dała dyla". Na szczęście sama wróciła, usiadła pod latarnią i "robiła" za dziwny worek na śmieci - nażarta i bardzo zadowolona z siebie. Czekała spokojnie pod blokiem, kiedy ja jak ostatnia idiotka, uganiałam się za nią (drąc się niemiłosiernie) przez 1,5 godziny po osiedlu! Znając jej apetyt na wszystko, co odróżnia się od podłoża, nie wiedziałam czy wieźć ją od razu na prześwietlenie, czy przeczekać? Zwyciężyło moje zmęczenie. Na szczęście ma "strusi" żołądek.
I bez takich dodatkowych atrakcji, życie jest do dupy.

Czasem aż się dziwię, że jeszcze nikt mnie nie "opieprzył" za te nocne ekscesy. Przecież znają mnie i moje psy ( nad wyraz charakterystyczny duecik, ze mną trio

A jeszcze dziwniejsze, że takie przygody przytrafiają mi się zawsze, gdy nie wezmę komórki, albo "nikto ne je doma".